Obudziły ją promienie słońca wkradające się przez szpary w
staromodnych, długich do ziemi zasłonach. Pogoda na zewnątrz poprawiłaby humor
nawet największemu gburowi na świecie. Gabrielle otworzyła oczy, na które
bezczelnie padał promyk słoneczny. Wyciągnęła się leniwie i spojrzała na
elektroniczny zegarek stojący na szafce nocnej. Dopiero dziewiąta. Odrzuciła
koc na bok i wstała z łóżka nie poprawiając go jak to w zwyczaju maja inni
ludzie. Jaki jest sens w ścieleniu posłania i tak przez cały dzień koc się
wygniecie a wieczorem i tak pójdzie spać. Zawiązała pasek szlafroka w pasie
zabrała z półki ręcznik i poszła do łazienki.
Niema nic bardziej orzeźwiającego niż
przyjemny prysznic z samego rana. Mokre włosy opadały na ten sam, T- shirt, nie
lubiła ich suszyć, bo poco niszczyć włosy skoro i tak same wyschną. Zeszła na
dół do kuchni po drodze usłyszała w salonie dźwięki telewizora, Rozzi oglądała
swoją poranną listę bajek.
- Dzień dobry. –Powiedziała stając w progu kuchni. Wysoki brunet
stojący przy kuchence obrócił się zwinnie między szafkami. Uśmiechnął się
szeroko na widok nastolatki z mokrą blond czupryną.
- Dzień dobry! Wstałaś! Nie widzieliśmy się wczoraj, ale postanowiłem
ci to wynagrodzić pysznym śniadaniem.- Podszedł do niej uścisną ją mocno poczym
zaprosił do stołu. Po chwili do kuchni wpadła dziewczynka ubrana w różową
tiulową sukienkę baletnicy trzymająca w ręce plastikową różdżkę i koroną na
głowie.
-Sy psygotowałeś jus moje śniadanie wierny kuchciku? – Powiedziała
siląc się na dostojny ton.
-Ależ oczywiście księżniczko, śniadanie już podano. – Odpowiedział Alec
poczym zaczął łaskotać dziewczynkę. Po chwili Rozzi rzuciła się Gabi na szyje.
- Ciociu ciesę się, że psyjechałaś do nas! Będziemy się telas bawić
cały dzionek! Tylko my dwie!
-Nie rozpędzaj się tak mała, ciocia Gabi idzie dziś na zakupy… wszyscy
idziemy. – Powiedział Alec. – Su kazała cię zabrać na zakupy, żebyś kupiła
sobie ubrania w LA. Chcesz jechać już teraz czy popołudniu? – Zapytał biorąc do
buzi kęs bekonu prosto z patelni.
- Po południu teraz chciałabym się przebiec, tak na dobry początek
dnia. Jest tu gdzie pobiegać? – Zapytała.
- Jasne jest tu las a zaraz za nim plaża. Myślę, że rano nie będzie
wiele ludzi. Weź dresy Su z półki w sypialni. – Zaczął jej tłumaczyć wygląd
spodni.
- Ok. to ja idę. – Powiedziała poczym wstała od stołu i poszła po
dresy. Po piętnastu minutach była już gotowa włosy zdążyły jej wyschnąć. Topu
nie zmieniła natomiast miała szare dresy do kolan i włosy związane w blond
kitkę. Założyła swoje trampki, włożyła słuchawki i wyszła z domu kierując się
do lasku.
***
Białe skarpetki bezszelestnie stykały się z panelami w pokoju Rossa.
Spał jak mały słodki susełek. Rozkoszny widok, ale co zrobisz, godzina już
późna najwyższy czas wstawać! Jeden skok i brunet wylądował na młodszym bracie.
- Rocky! Złaź! Złaź ze mnie! – Wierzgał się Ross pod ciężarem brata.
Lecz ten nie miał zamiaru ustąpić.
- Nic z tego, wygodny jesteś. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu szatyn.
- Rocky! – Darł się na całe gardło.
- Ehh… poproś ładnie to może zejdę. – Znów się uśmiechną.
- Złaź gnieciesz mi klejnoty! – Ross próbował zwalić brata na podłogę,
lecz ten nie dawał za wygraną.
- Nie zła odpowiedź. Wchodzisz Ell! – Krzykną po chwili drzwi szeroko
się otworzyły a w nich stanął Rat jak zwykle w dwóch innych skarpetkach.
Rozpędził się i wylądował obok blondyna. Owinął się kołdrą jak w kokon i z turlał
się z łóżka. Blondyn rozłożył ręce.
- Dobra już dobra wstaję.
-Przybij żółwia partnerze. – Zawołał Ratliff wystawiając pięść w stronę
Rockyego. Brunet przybił żółwia, po czym zsuną się na Rata. Ten jękną z
niezadowolenia.
- Ehh następnym razem ty ściągasz kołdrę. A ja budzę susełka. -Po
pięciu minutach cała trójka zeszła na dół na śniadanie. Przy stole siedział już,
Riker o dziwo uśmiechnięty, Rydel dźgająca widelcem swoją jajecznicę, Mark i
Stormie oraz Ryland. Ross zajął miejsce, obok Rylanda sycząc z bólu przy
siadaniu.
- Widzę, że i tobie Rockliff zafundował darmową pobudkę? – Uśmiechną
się, pokrzepiająco. Na co blondyn wywrócił oczami i zajął się swoimi tostami.
Po chwili przy stole siedział już Rocky i Rat pałaszujący naleśniki z bitą
śmietaną i syropem klonowym.
- Idę dziś pobiegać na plaży. Wiecie trzeba dbać o to ciało. – Napiął
mięśnie -Ktoś idzie… biegnie ze mną, Ross patrzę znacząco na ciebie.-
Powiedział brunet.
- No w sumie, czemu nie. Dobrze mi zrobi spacerek.- Uśmiechną się do
brata. Po chwili obaj byli już w krótkich spodenkach, koszulkach na ramiączka
i Beanie na głowie. Obydwie tradycyjnie podwędzone Rikerowi. Zamknęli za sobą
drzwi domu i ruszyli truchtem w stronę plaży.
-Nie sądziłem, że się człowiek może tak zmachać biegnąc tylko do plaży…
masakra! – Jęczał Ross leżąc na jeszcze nienagrzanym piasku i ledwo łapał
oddech. Rocky stał nad nim szczerząc białe ząbki. Brunet jakoś nie za bardzo
się zmęczył, ale to dobrze kondycje ma coraz lepszą. Pomógł bratu wstać. Nagle
silny wiatr porwał szarą Beanie z głowy Rockyego.
- Ej oddawaj! – Krzyknął myśląc, że to jakoś pomorze. Po chwili ruszył
za czapką, a Ross za nim. Dotarli do lasu, albo raczej części gdzie posadzone
były gęsto koło siebie półtorametrowe brzozy. Czapka zaczepiła się o jedną z
nich. Ale żeby ją zdjąć trzeba było się przeprawić przez pół lasku.
-No, co nie mamy wyjścia Riker mnie zatłucze jak ją tam zostawię. Idę. –
Jękną szatyn poczym wszedł w gęstwinę.
-Co, to za wiatr?...Czekaj idę z tobą! – Krzyknął Ross.
***
Oddychała coraz ciężej, nogi ją bolały od półgodzinnego biegu.
Zatrzymała się na chwile, żeby odpocząć. Usiadła na uciętym pniu i spojrzała na
brzozy rosnące przed nią. Po chwili usłyszała gdzieś między nimi dziwne sapanie
i pocharkiwanie. Wstała po cichu z pnia, podniosła grubą gałąź z ziemi i
zaczaiła się na zwierze. W każdej chwili mogło ją zaatakować. Jeszcze chwila…
jeszcze chwila. Nagle coś się wyłoniło z pomiędzy drzew bez zastanowienia
zaczęła walić go kijem.
- Aaał przestań stój!! – Krzykną blondyn wijący się z bólu. Po chwili z
za drzew wyszedł drugi tym razem brunet. Widząc, co się stało zaczął się śmiać.
Cały był czerwony oczy mu się świeciły. Przyjemny miał śmiech. Dziewczyna
zobaczyła blondyna, wyrzuciła kij i uklękła przy nim.
- O matko ja… Ja nie chciałam nie wiedziałam… Strasznie cię
przepraszam, myślałam, że to jakieś zwierze i… Nic ci nie jest? – Zaczęła się
jąkać. Blondyn podniósł głowę i spojrzał na klęczącą dziewczynę. Blond włosy
związane opadały jej na ramiona, czekoladowe oczy patrzyły na niego ze strachem
i współczuciem. Przedtem lekko zarumienione policzki teraz były ognisto
czerwone.
- Nie nic mi nie jest. – Powiedział Ross wpatrując się nadal w
dziewczynę.
Hej Haj
Dodaje rozdział numer dwaa. Cieszycie się ?? Przyznam się wam w sekrecie, że chciałam was zmylić tym rozdziałem. Bo tak naprawde to opowiadanie nie jest o Rossie. Muhahahah wredna ja! ;)
Jestem teraz chora :( łeee, ale dzięki temu mam czas na pisanie rosssdziałów. Ehh nie na widzę wizyt u lekarza. Bo on to taki zboczuch co tylko chce pooglądać małe dziewczynki. xD Ugh a propo zbliża się szczepienie !!!! Nie na widzę igieł nawet jeśli są małe i cienkie. ( przechodzą mnie właśnie teraz ciarki) Ale dosyć gadania o lekarzach i igłach. Komentujcie ile wlezie lubię czytać wasze komentarze i dodałam nową stronę " Wasze historie" możecie tam reklamować swoje blogi. Śmiało chętnie poczytam. :) I piszcie czy się rozdział podoba czy nie! Miłego! :)
Jest w końcu mi się udała notka! Aha aha aha aha :P :)